Sobota, 29 października 2011
Kategoria >100, Z Ekipą
km: | 135.73 | km teren: | 10.00 |
czas: | 05:34 | km/h: | 24.38 |
Udział w dzisiejszej wycieczce zaplanowałem, jak tylko na forum padła propozycja Poisonka. Z planami bywa różnie więc nie pisałem anie tak ani (jak to niektórzy lubią) nie. Na miejscu zbiórki stawiłem się dość punktualnie i ... konsternacja, mój udział w wyjeździe stanął pod znakiem zapytania - nie byłem zapisany więc nie jadę. Ostatecznie stanęło na tym, że na wycieczce będę nieobecny.
Ruszyliśmy standardową trasą przez Poczesną, Poraj, Myszków (pierwszy przystanek na Mrzygłodzie), Zawiercie i Ogrodzieniec, gdzie zatrzymaliśmy się na wzmocnienie.
W Ogrodzieńcu:

Dalej, znów znaną drogą w kierunku Kluczy i Rabsztyna, powtarzając trasę i miejsce postoju z ostatniego wypadu do Krakowa. O zamku w Rabsztynie słyszałem, ale widziałem go pierwszy raz, biorąc pod uwagę lokalizację i fakt, że przejeżdżaliśmy tuż przy nim, powiedzieć można jedno, ślepy.
Zamek w Rabsztynie:

Po wzmocnieniu pod zamkiem ruszyliśmy szlakiem czerwonym rowerowym w kierunku Olkusza, po drodze trochę kręcenia przez las i powrót do dobrze znanej asfaltowej drogi w kierunku Ojcowa. Krótki postój w Pieskowej Skale i znowu klika fotek.
Zamek w Pieskowej Skale:

Pod zamkiem:

My i Maczuga, czyli sześć pałek:

Z Pieskowej Skały wśród pięknych, jesiennych widoków kręciliśmy w Dolinie Prądnika, po drodze wizyta przy Bramie Krakowskiej i tu miła odmiana, zamiast monotonnego podjazdu brukiem do drogi krajowej Olkusz - Kraków i dojazd tą drogą do Krakowa, pojechaliśmy dalej doliną Prądnika znacznie przyjemniejszą drogą. Do Krakowa wjechaliśmy w dziwnym miejscu i jeszcze trzeba było znaleźć Stare Miasto. U celu zdjęcia w obowiązkowych punktach.
Barbakan:

Kościół Mariacki:

Tuż przed powrotem do domu wizyta u Smoka:


Z tego wszystkiego o mały włos nie spóźnilibyśmy się na ostatni pociąg do Częstochowy, na szczęście udało się kupić zaopatrzenie na drogę i bilety.
Tuż przed powrotem jeszcze mała, na szczęście niegroźna awaria, w tylnym kole wyraźnie mniej powietrza niż powinno być, trochę dopompowałem i dało się jechać bez klejenia. W drodze powrotnej przekonałem się, że bez klejenia się nie obędzie, poprawiłem koło i połowę drogi musiałem rower prowadzić, kleić w trasie już się nie opłacało ...
Podsumowując bardzo udana wycieczka, szczególnie, że byłem nieobecny.
Ruszyliśmy standardową trasą przez Poczesną, Poraj, Myszków (pierwszy przystanek na Mrzygłodzie), Zawiercie i Ogrodzieniec, gdzie zatrzymaliśmy się na wzmocnienie.
W Ogrodzieńcu:

Dalej, znów znaną drogą w kierunku Kluczy i Rabsztyna, powtarzając trasę i miejsce postoju z ostatniego wypadu do Krakowa. O zamku w Rabsztynie słyszałem, ale widziałem go pierwszy raz, biorąc pod uwagę lokalizację i fakt, że przejeżdżaliśmy tuż przy nim, powiedzieć można jedno, ślepy.
Zamek w Rabsztynie:

Po wzmocnieniu pod zamkiem ruszyliśmy szlakiem czerwonym rowerowym w kierunku Olkusza, po drodze trochę kręcenia przez las i powrót do dobrze znanej asfaltowej drogi w kierunku Ojcowa. Krótki postój w Pieskowej Skale i znowu klika fotek.
Zamek w Pieskowej Skale:

Pod zamkiem:

My i Maczuga, czyli sześć pałek:

Z Pieskowej Skały wśród pięknych, jesiennych widoków kręciliśmy w Dolinie Prądnika, po drodze wizyta przy Bramie Krakowskiej i tu miła odmiana, zamiast monotonnego podjazdu brukiem do drogi krajowej Olkusz - Kraków i dojazd tą drogą do Krakowa, pojechaliśmy dalej doliną Prądnika znacznie przyjemniejszą drogą. Do Krakowa wjechaliśmy w dziwnym miejscu i jeszcze trzeba było znaleźć Stare Miasto. U celu zdjęcia w obowiązkowych punktach.
Barbakan:

Kościół Mariacki:

Tuż przed powrotem do domu wizyta u Smoka:


Z tego wszystkiego o mały włos nie spóźnilibyśmy się na ostatni pociąg do Częstochowy, na szczęście udało się kupić zaopatrzenie na drogę i bilety.
Tuż przed powrotem jeszcze mała, na szczęście niegroźna awaria, w tylnym kole wyraźnie mniej powietrza niż powinno być, trochę dopompowałem i dało się jechać bez klejenia. W drodze powrotnej przekonałem się, że bez klejenia się nie obędzie, poprawiłem koło i połowę drogi musiałem rower prowadzić, kleić w trasie już się nie opłacało ...
Podsumowując bardzo udana wycieczka, szczególnie, że byłem nieobecny.
K o m e n t a r z e
Sześć na zdjęciu bo siódma robiła zdjęcie :D
PS. Jak to jest, że najlepsze wypady trafiają się jesienią ? - przynajmniej u mnie. jeziu - 20:07 niedziela, 30 października 2011 | linkuj
Komentuj
PS. Jak to jest, że najlepsze wypady trafiają się jesienią ? - przynajmniej u mnie. jeziu - 20:07 niedziela, 30 października 2011 | linkuj